sobota, 17 listopada 2012

Prolog





             To zabawne, że las zawsze mnie uspokajał, mogłam się tu zrelaksować  i odpocząć. Zapach świerków w połączeniu z zapachem mchu, czy wilgotnej ziemi przypominał mi, że ja, jako człowiek również należę do natury. Jednak teraz, to wszystko, co kochałam… Zdawało się być piekłem. Spowity mgłą las był teraz najkoszmarniejszym miejscem na ziemi. Nie ma gdzie się schować, nie ma jak poprosić o pomoc. Jesteś zdany na siebie. Czy na pewno dożyjesz jutra? Na żadne z tych pytań nie umiałam odpowiedzieć. Biegłam, co chwilę się potykając albo o grubszą gałąź, albo o halkę z mojej spódnicy. Glany sprawiały, że nie odczuwałam żadnych kamyczków, czy też mokrej ziemi. Po prostu uciekałam, a nawet dokładnie nie wiedziałam przed czym. Liczyło się to, aby przeżyć. Na tym polega łańcuch pokarmowy - przetrwasz lub zginiesz. Jednak nigdy nie myślałam, że stanę się pokarmem. Człowiek zawsze ma wrażenie, że jest panem świata, tymczasem ja słyszałam.. Słyszałam zbliżające się kroki, raz po raz miałam niemal wrażenie, że czuję ciepły oddech tuż przy moim karku.  Może to tylko moje zmysły szaleją od strachu i adrenaliny?  Łzy przesłaniały mi widok na świat, niestety to ograniczało moje szanse na przeżycie. Zimny pot doprowadzał mnie do jeszcze większej rozpaczy, a uczucie chłodu na gołych ramionach w jesienną zimną noc nie było czymś przyjemnym. Przystanęłam na chwilę, aby wziąć wdech. Wytężyłam słuch, chcąc wyłapać jakiś niebezpieczny dla mnie dźwięk. Słyszałam tylko swój głośny oddech, więc zatrzymałam go. Przetarłam oczy i zaczęłam obracać się dookoła, powoli, aby niczego nie przeoczyć. Chyba wygrałam, po zmorze ani śladu. Poczułam małe uczucie triumfu, a wtem na mojej szyi poczułam zimną, zaciskającą się dłoń. Krzyknęłam ze strachu próbując się wydostać z ręki oprawcy. Przyciągnął mnie do siebie tak, że tym razem na pewno czułam jego oddech na mojej szyi. Próbowałam się wyrwać, zaznać wolności, gdy on szepnął:
- Już niedługo….
To już mój koniec – pomyślałam.
- Keira?! Keira obudź się! – Usłyszałam krzyk matki.
                Szybko otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Złapałam głęboki oddech. Widziałam przed sobą nie ten upiorny las, a wnętrze samochodu. Rodzice patrzyli na mnie ze zmartwieniem, a ja wyjrzałam przez okno. Obrazy się nie przesuwały – o nie, staliśmy w jakimś miejscu.
- Czy… Czy to znowu ten sen? – Zapytał tato.
- Tak.. To znów ten koszmar. – Szepnęłam załamana i wyciągnęłam z plecaka poprzebijanego agrafkami butelkę wody mineralnej i upiłam łyka.
- Wiesz.. Wydaje mi się, że to ze stresu.. Na pewno te sny Ci miną – Powiedziała rodzicielka. – W każdym razie.. Jesteśmy na miejscu! – Powiedziała z nieukrywanym entuzjazmem.
                Spróbowałam się do niech uśmiechnąć, lecz jestem przekonana, że wyszedł mi tylko grymas. Wyskoczyłam szybko z samochodu zabierając ze sobą swój plecak, odwróciłam się w stronę rzekomego domu i.. zatkało mnie. Był to średniej wielkości zameczek. Miał cztery niezbyt wielkie wieże, choć widać, że został przerobiony tak, aby mogli w nim mieszkać ludzie XXI wieku. W dosyć codziennych oknach odbijało się od nich słońce. Zostały jedynie kształtem dopasowane do tych z czasów, kiedy zameczek został wybudowany.  Przed sobą miałam wielką kutą bramę, a zaraz za nią biegła ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych. Po bokach rosły piękne nieznane mi kwiaty, a trawa była równo przystrzyżona. Gdzieś w oddali rysowały się jabłonie, grusze i krzaki maliny.  Przy pięknym i ozdobnym ogrodzeniu ciągnęła się linia posadzonych tui. Och, czy wspominałam, że owa ścieżka prowadzi do drzwi wejściowych? Ja bym je określiła wrotami. Bowiem były to ogromne stare drzwi dwuskrzydłowe. Były czarne, a ich powierzchnia była pokryta wyrytymi wzorami floralnymi. Po prawej stronie drzwi była umieszczona wielka kołatka w kształcie ducha. Wyglądała dosyć interesująco, a chcąc sprawdzić jej moc zastukałam w nią trzy razy. W uszach mi zadzwoniło, więc jak ją dopiero słychać w środku? Odwróciłam się do mamy i taty i wyszczerzyłam zęby na znak, że podoba mi się nasz nowy dom. Rodzice należeli do elity znanych lekarzy w kraju, więc czasami lubili zabajerować. Nie mam im tego za złe, chociaż byłoby miło, abyśmy w tym mieście i zamku zostali nieco dłużej niż rok. Tato wyciągnął nasze walizki i z mamą zaczęli je wprowadzać na dworek.
- Dzień dobry panno Feen. – Usłyszałam starczy głos tuż za mną.
                Wystraszona odwróciłam się i spostrzegłam, że wrota się otworzyły, na mnie patrzył wesoło pan w podeszłym wieku, ale mimo tego wyglądał na bardzo silnego.
- Dz-dzień dobry. – Wyjąkałam. – Proszę wybaczyć moją niewiedzę, ale kim pan właściwie jest?
Uśmiechnął się do mnie dobrotliwie i poczochrał moje włosy, za co przez chwilę chciałam go udusić.
- Nazywam się Arthur O’Connell i jestem lokajem tego domu.
A to nowość. Rodzice nigdy nie wynajmowali lokaja,  a widząc moją minę pan O’Connell musiał się domyśleć co mi chodzi po głowie.
- Jestem lokajem tego zamku od kiedy tylko sięgam pamięcią. Właściciele dosyć często się zmieniają, jednak ja zawsze tu zostaję. To mój dom.
Nie wiedząc co powiedzieć uśmiechnęłam się do niego półgębkiem i wraz z rodzicami wkroczyliśmy do naszego nowego domu. Przeszłam szybko przez hol i czując burczenie w żołądku, poprosiłam lokaja o zrobienie kanapki. Wspięłam się po kamiennych schodach na jak najwyższe piętro i z zadowoleniem zauważyłam, że jest to jedna z wieżyczek zamku. Otworzyłam ciemne drzwi w nowoczesnym stylu i rzuciłam się na łóżko nacieszając się widokami sprzed domu. Stwierdziłam, że zdecydowanie tu zamieszkam, ale najpierw jednak trzeba tu sprowadzić moje meble i przemalować ściany z tego obleśnego różu na jakiś ciemnoczerwony lub czarny. Perspektywa mieszkania w różowym pokoiku, ze skrzypiącym łóżkiem oraz małym, smętnym i poniszczonym biurkiem nie wywoływała uśmiechu na mojej twarzy. Owy mebel miał przynajmniej z pięćdziesiąt lat. Stosunkowo małe, jednak mogło pomieścić dużo. Co dziwne, było obdrapane, jakby jakiś drapieżnik się na nie rzucił, a ostatnia szufladka była lekko wysunięta do przodu. Zaciekawiona zeszłam z łóżka i podeszłam do biurka, aby otworzyć szufladkę. To, co w niej znalazłam wprawiło mnie w małe zdziwienie.



Prolog za nami, hell yeah! Mam nadzieję, że się spodoba :)
Zapraszam do zostawienia komentarza z opinią!
A za betę dziękuję pięknie Martynie, trolololol